paulina kawa zieba

Spacer po New Delhi

Pierwszy dzień w New Delhi. Zwiedzanie zaczynam od dzielnicy Tybetańskiej w której spędzę kilka najbliższych dni i nocy. Jestem podekscytowana co mnie jeszcze dzisiaj spotka po szalonej porannej jeździe taksówką!

Idę wolnym krokiem wąską uliczką. Jest cicho, przede mną rozsypany gruz, kilka śpiących psów i wędrujący tybetańscy mnisi w swoich czerwonych strojach. W tych nieco szerszych ulicach widzę porozkładane stragany z barwnymi ubraniami, lekkimi tkaninami, indyjskimi herbatami, kadzidełkami i innymi pamiątkami. Idę dalej i moje oczy otwierają się szeroko ze zdumienia. Przed sobą mam młodego chłopaka, który na rogu jednej z ciasnych uliczek siedzi przy maszynie do szycia. Tubylcy przychodzą do niego gdy potrzebują na przykład zacerować dziurę w spodniach i on na bieżąco rozwiązuje wszystkie krawieckie problemy. Kilka przecznic dalej widzę dentystę. Wszystkie narzędzia dentystyczne oparte są o drzewo. Zaufałbyś takiemu lekarzowi, który swoje usługi oferuje na świeżym powietrzu?  Borowanie w otoczeniu świętych krów czy przejeżdżających obok pojazdów jest tutaj codziennością. Pacjenci nie narzekają i są sprawnie obsługiwani, a taka usługa jest również zdecydowanie tańsza niż w profesjonalnych i wyposażonych gabinetach stomatologicznych. Jeśli planujesz podróż do Indii polecam wybranie się do dentysty przed wyjazdem 😉

dentysta w indiach

W ciągu dnia obserwuje inne uliczne usługi: fryzjera, golibrodę, fotografa, szewca,  i… czyściciela uszu! To zawód nad którym również warto zatrzymać się na dłużej. Taki czyściciel uszu ma na sobie czerwoną chustę, kolorową koszulę i wszystkie potrzebne narzędzia przy sobie. Podchodzi do potencjalnego klienta, szybko wkłada patyczek do jego ucha i pokazuje na palcu jak dużo jest do zrobienia. Po czym zabiera się do pracy i z indyjską precyzją cieniutkim drucikiem wykonuje zabiegi. Full service. Usługa taka kosztuje od 10 do 50 rupii. Można się targować.

Przerwa na jedzenie. Wszystko jest wegetariańskie i ostre. Pali w ustach. Do każdego jedzenia Hindusi dodają bardzo dużo przypraw. Dodatkowo 60 % społeczeństwa to wegetarianie,  większość restauracji w karcie nie ma mięsnych potraw, a jeśli je ma to mocno to podkreśla afiszem „non veg”. Raj dla wegetarian!

Z pełnym brzuchem ruszam dalej. Czas sprawdzić metro, które składa się łącznie z pięciu linii. Działa bardzo sprawnie i śmiało można z niego korzystać. Od hotelu do metru jest kilka kilometrów więc postanawiamy podjechać do stacji tuk-tukiem. (tuk-tuk to autoriksza, pojazd który pełni rolę taksówki. Składa się z trzech małych kółek, kabiny dla kierowcy na przodzie i miejsc siedzących dla trzech osób z tyłu. Maksymalna prędkość, jaką osiągają tuk-tuki, wynosi 50 km/h, jednak po zatłoczonych ulicach miasta poruszają się z prędkością maksymalną 35 km/h)

Była to już nasza druga rozmowa z rikszarzami, dlatego odważnie do nas wołali:

– Good price for you, my friends! Good price!

Jeszcze nie minął jeden dzień naszego pobytu w Indiach, a już staliśmy się “friends”.

Sprawnie wytargowaliśmy dobrą cenę i ruszyliśmy w kierunku metra. Podczas podróży towarzyszyła nam cała paleta emocji: od euforii i radości z powodu podróży tak wyjątkowym środkiem transportu, po niepewność i strach w momencie gdy rikszarz skręcał przejeżdżając na skroś 6 pasmowe skrzyżowanie. Udało się! Jesteśmy przy metrze J

Przed wejściem do metra należy kupić żetony w kasie, w której zgłasza się trasę, jaką chce się przejechać. Kolejki do kas często są długie, jednak bez żetonu nie pojedziemy. Jest on konieczny. Kasjer wydaje żeton na określoną kwotę.  Przed wejściem do metra zaskakuje mnie to, że przechodzę kontrolę prawie taką samą jak na lotnisku. Wchodzę przez bramkę, oczywiście dla Pań jest dedykowane osobne wejście, torebki i plecaki kładziemy na  taśmie. Po drugiej stronie kontroli widzę żołnierza z karabinem, który jest przygotowany na wszystko! Wsiadamy do metra. W wagonach jest wyraźny podział na siedzenia dla mężczyzn i kobiet. Jest to precyzyjnie zaznaczone, do tego stopnia że dla kobiet jest nawet zarezerwowany dodatkowy oddzielny wagon, do którego mężczyźni nie mogą wejść. Jedziemy na właściwą stacje i oddajemy żeton przy wychodzeniu przez bramki wyjściowe.

Centrum. Jest bardzo głośno, jest duży ruch, hałas i gwar. Nigdzie nie widzę śmietników, za to widzę śmieci wszędzie. Ulice tutaj są szersze. A po środku najbardziej ruchliwa ulica którą kiedykolwiek widziałam przez którą przewijają się rowerzyści, samochody, riksze, motocykle z całymi rodzinami i odważni piesi. Robi się miło, pojawiają się kolorowe bazary, świeże owoce i warzywa oraz stoiska z przyprawami. Są też uliczne propozycje kulinarne. Na przykład Pani przygotowująca na ulicy kukurydzę lub Pan smażący ostre ziemniaczki.

Spacerując co jakiś czas mijam świątynie. Do jednej z większych wchodzę. Dwie najważniejsze zasady przed wejściem to odpowiedni strój i brak obuwia. Ściągam więc buty przed wejściem i wchodzę z narzuconą na siebie chustą, żeby zakryć ramiona. W ciszy oglądamy wnętrza. Zaczepia mnie Hindus, który delikatnie palcem maluje czerwoną kropkę na moim czole, po czym prosi o pieniądze. W świątyni spędzam dłuższą chwilę w zadumie i wdzięczności za dzisiejszy dzień.

świątynie w indiach

Kolacje jem w miejscu do którego w Polsce nie wchodzę – McDonald’s. Ta globalna sieć restauracji w Indiach otworzyła swoją pierwszą wegetariańską restauracje. Niemożliwe jednak istnieje. Zamawiam kanapkę McAloo Tikki, w której kotlet jest zrobiony z ziemniaków i groszku, przyprawiony hinduskimi przyprawami. Kosztuje zaledwie 29 rupii, czyli ok. 1,50 zł. Ciekawe kulinarne doświadczenie.

Na dziś już tyle zwiedzania.

Jest późny wieczór. Wracam do cichej, spokojnej i bezpiecznej dzielnicy. Aż ciężko w to uwierzyć, że jest takie miejsce w tak hałaśliwym mieście jak New Delhi. Wchodzę do hotelu. Ktoś śpi na kanapie przy recepcji i na podłodze. Okazuje się że to personel. Czy oni nie wracają na noc do swoich domów? W późniejszym czasie zrozumiałam, że to normalne zjawisko. Personel w hotelach, kelnerzy w restauracjach na zapleczu, a rikszarze na murku przy drodze, trawie w parku lub w każdym możliwym dostępnym w danym momencie miejscu po prostu smacznie sobie śpią.

Z szerokim uśmiechem na ustach szybko zasypiam. Jutro pobudka o 5:00. O 6:30 staruje spotkanie klubu jogi śmiechu w New Delhi w pięknym japońskim ogrodzie w dzielnicy Rohini. Can’t wait!

Powiązane posty

chiny paulina kawa zieba

Pierwsze wrażenie i Kaifu Temple

Najbliższe 2 miesiące spędzimy w Changshy w Chinach szkoląc się z Tradycyjnej Medycyny Chińskiej (TCM). I'm so excited!! Ten wyjazd
podróż na goa kawa w podrozy

Goa to całkowicie inne Indie

Lot z New Delhi na Goa trwał ok dwóch i pół godziny. Porównując to do Europy to taki sam czas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.